Do Akaby dojeżdżamy w piątek 4 marca wieczorem. Meldujemy się w hotelu i idziemy na rekonesans.
Miasto, położone nad Morzem Czerwonym otwiera się na ruch turystyczny, ale daleko mu jeszcze do nadmorskich kurortów, jakie znacie z Hiszpanii czy Włoch. Publiczna plaża to dla miejscowych miejsce spotkań. Przychodzą tutaj grupki przyjaciół lub całe rodziny, żeby posiedzieć, zjeść kanapkę, wypić kawę. Wszyscy ubrani od stóp po szyję. Nie jest to dobra atmosfera do opalania się półnago.
Publiczna plaża w Akabie |
Miejscowi starają się za to oferować turystom jakieś atrakcje, najczęściej jest to przejażdżka łodzią ze szklanym dnem.
Lepsze plaże znajdują się w południowej części miasta, ale są zlokalizowane albo przy hotelach, albo klubach. Można do nich zwykle dojechać busem z centrum. Koszt wraz z dojazdem to około 10 dinarów.
Dwa dni w Akabie
W mieście nie ma zbyt wiele do zwiedzania. Lepiej się do tego przygotować zawczasu. Kiedy próbowaliśmy znaleźć informację turystyczną, w urzędzie nie umiano nam wiele powiedzieć. Odesłano nas do budki na placu przy promenadzie, ale okazało się, że jest zamknięta.
Fort Mameluków |
Najciekawszy jest bodaj Fort Mameluków, a raczej to co z niego zostało. Są to ruiny zamku sprzed kilkuset lat, ale nawet dobrze zachowane. Znajduje się tu Muzeum Archeologiczne, w którym można obejrzeć eksponaty z różnych okresów historii miasta i regionu.
Ruiny kościoła z 300 r. n.e. |
Innym zabytkiem są pozostałości po jednym z pierwszych podobno na świecie kościołów chrześcijańskich. Te pozostałości to w rzeczywistości wysokie może do kolan resztki murów, które ukazują zarys tej budowli.
Meczet Szarifa Hussajna bin Alego |
Warto za to zajrzeć do meczetu Szarifa Hussajna bin Alego. Nie jest to zabytek, ale zachwyca architekturą. Weszliśmy na jego teren dzięki życzliwości strażnika. Widząc nasze zaciekawienie zza ogrodzenia, przywołał nas ręką. Wpuszczając nas, zaznaczył, że mamy kilka minut. I jak tu nie lubić Jordańczyków? Zresztą, generalnie odnieśliśmy wrażenie, że są to bardzo życzliwi i otwarci ludzie.
W Akabie nie brakuje restauracji i kawiarni. W niektórych lokalach można dostać piwo, taniej niż w Ammanie - jako że miasto jest strefą wolnocłową. Bez trudu natkniecie się na sklepy monopolowe. To dość zaskakujący widok w krajach arabskich. Takich sklepów nie znajdziecie w innych miastach Jordanii, nawet w stolicy Ammanie.
Wieczorem szisza jest wręcz obowiązkowa |
Nas jednak alkohol jakoś nie rusza. Za to często przysiadamy na kawę, świeżo wyciskany sok czy też lody. Oczywiście, wszędzie palą sziszę. Chociaż nie palę na co dzień, jak jestem na wakacjach w krajach Wschodu, szisza jest obowiązkowa.
Noc na pustyni
W niedzielę rano wyjeżdżamy z Akaby do Wadi Rum. To bardzo popularne miejsce z uwagi na piękne pustynne krajobrazy. Urozmaicają je różne formacje skalne. Z uwagi na te krajobrazy kręcono tutaj wiele filmów z gatunku science-fiction, m.in. “Marsjanina” czy “Diunę”.
Gdzieś na pustyni w Wadi Rum |
Wstęp do obszaru chronionego i centrum turystycznego jest płatny 5 dinarów od osoby. My mamy tę opłatę w Jordan Pass. Zostawiamy auto na parkingu przy centrum dla odwiedzających. Do obozu na pustyni, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg, zabiera nas Hasan, jeden z braci, którzy go prowadzą.
Na miejscu zastajemy obóz złożony z kilku namiotów mieszkalnych oraz wielkiego namiotu nazywanego restauracją. Pokoje są duże, wygodne, z łazienkami. Jeśli więc jesteście żądni bardziej prawdziwych beduińskich warunków, to sprawdźcie wcześniej dane miejsce.
Podobnych obozów jest w okolicy wiele. Poza noclegiem, pięknymi krajobrazami i gwieździstym niebem w nocy, oferują różne atrakcje, m.in. przejażdżkę jeepem, przejażdżkę na wielbłądzie lub na koniu, wypad na oglądanie zachodu słońca, beduińską kolację.
Za chwilę obowiązkowy punkt programu, przejażdżka wielbłądem po
pustyni |
My postawiliśmy na wielbłądy, co było ciekawe, bo z uwagi na tempo przemieszczania się, mogliśmy podziwiać otaczającą nas naturę, surowy krajobraz pustyni i skał oraz cieszyć się ciszą. Pstrykamy zdjęcia jak szaleni, kręcimy krótkie filmiki, bo wszystko jest tutaj takie piękne, takie majestatyczne wręcz. Jednak po jakiejś godzinie zaczyna nam się dłużyć. Bo ileż czasu można się zachwycać takim widokiem?
Mój wielbłąd chyba wyczuwa moje zniecierpliwienie, bo na koniec wycieczki zrzuca mnie z grzbietu. Na szczęście kończy się na lekkim stłuczeniu i niewielkim bólu, który trwa może pół dnia. Za to teraz mam czym ubarwiać swoją opowieść.
Podczas rozmowy z Hasanem na temat zmian zachodzących w
społeczeństwie jordańskim |
Niezwykle ciekawe były nasze rozmowy z Hasanem, z którym rozmawialiśmy nie tylko o tym jak niegdyś wyglądało życie beduinów, ale także o tym, że tamten świat odchodzi w niepamięć i wraz z migracją Jordańczyków do dużych miast, głównie do Ammanu, następuje dezintegracja rodzin i zanikają lokalne tradycje.
Napad na pociąg
Następnego dnia rano wyruszamy do Wadi Musa, które jest punktem wypadowym do Petry - największej atrakcji Jordanii. Docieramy tam dopiero późnym popołudniem, korzystając po drodze spontanicznie z różnych atrakcji.
Napad rebeliantów na pociąg |
Pierwszą jest stary pociąg z parowozem. Najpierw myślimy, że po prostu pozostawiono go na stacji jako atrakcję dla przejeżdżających tędy turystów i liczymy na parę zdjęć. To pociąg z czasów, kiedy funkcjonowała tutaj linia kolejowa Hijaz.
Po chwili okazuje się jednak, że za jakąś godzinę będzie coś rodzaju inscenizacji zdarzeń z 1916 roku. W tymże roku Arabowie wszczęli rewoltę przeciwko rządom osmańskim, domagając się wolności i niepodległości.
Pakujemy się więc na jeden z odkrytych wagonów, pełen worków z piaskiem i zaopatrzony w karabin maszynowy. I czekamy. Trochę to trwa, aż w końcu podjeżdża autokar wypełniony jakimiś VIP-ami. Na dodatek przyjeżdżają ekipy z kamerami. Podejrzewamy, że bierzemy udział w wydarzeniu dla mediów albo w kręceniu filmu promocyjnego.
Nie żałujemy bynajmniej, bo bawimy się świetnie. Odegrane przez miejscowych zatrzymanie pociągu i porwanie jednego z podróżnych wygląda dość autentycznie i groźnie.
Gdy już beduini uprowadzają ze sobą nieszczęśnika, a VIP-y udają się na obiad do położonego na pustyni ośrodka ukrytego za wysokimi murami, pociąg rusza w drogę powrotną.
Niezapomniane chwile: moja pierwsza prawdziwa przejażdżka konna |
Tak się składa, że po drugiej stronie drogi jest stadnina koni. Długo się nie zastanawiamy. Na szczęście dla mnie, usadzają mnie na niezwykle spokojnej klaczy, która idzie sobie spokojnie, aż za spokojnie. Nie pomagają żadne próby skłonienia jej do kłusa.
Po tej przejażdżce zasiadamy do czegoś, co gospodyni nazywa mansafem, a co mansafem raczej nie jest, ale trudno nam obcokrajowcom kłócić się z miejscowymi.
Mansaf to tradycyjna arabska potrawa z jagnięciny, gotowana w sosie na bazie jogurtu lub śmietany, z przyprawami, podawana z ryżem lub kaszą bulgur; powinno się ją jeść rękami, używając chleba.
My dostajemy olbrzymie porcje nogi z kurczaka z ryżem, którym nie dajemy rady. Na koniec gospodyni podaje nam kawę po beduińsku. Wzmocnieni tym posiłkiem ruszamy w dalszą drogę.
Miejsca, w których nocowaliśmy (nie są to linki afiliacyjne, podaję je tutaj, bo mogę je z czystym sumieniem polecić)
Akaba: Hotel An-Nahr Al-Khalid (Immortal River), Ar-Razi St.
Wadi Rum: Wadi Rum Camp Stars & jeep tour
Wnętrze namiotu przypomina pokój hotelowy |
Obóz nocą |