Z lotniska w Balicach startujemy 9
listopada o 15.25. W Wiedniu lądujemy ok. 16.30. Tutaj mamy ok. 7
godzin przerwy. Chcieliśmy zaoszczędzić parę złotych na biletach
i teraz żałujemy. Lotnisko małe, nie ma co robić. Z Wiednia
wylatujemy przed północą. W Bangkoku dotykamy ziemi następnego
dnia o 15.05 czasu lokalnego.
Jako że jedziemy w czasie powodzi
codziennie śledzimy doniesienia na rządowej stronie
www.thailand.prd.go.th oraz na stronach dwóch angielskojęzycznych
dzienników: “The Nation” oraz “Bangkok Post”. Czytamy też
informacje na stronie Ambasady RP w Bangkoku
(www.bangkok.polemb.net),
ale bardziej straszą niż informują – takie jest moje odczucie.
Jedną z ciekawszych rzeczy, jakich doświadczyłem w Tajlandii było spotkanie z tygrysem... |
Wysiadamy z samolotu jakby w innym
świecie. Lotnisko Suvarnabhumi (czyta się: su-wan-na-poom) jest
ogromne. Nic dziwnego, Bangkok stanowi ważny hub na lotniczej mapie
Azji. Ale tego się nie spodziewaliśmy. Kilka poziomów. Każdy ma
swoje przeznaczenie. Poziom 4 odloty, poziom 3 przyloty itd. A co
ciekawe nie tak łatwo przemieszczać się między poziomami. Na
przykład z poziomu 4 nie dostaniemy się windą na poziom 3. Niby po
co? – zapyta ktoś. My oczywiście znajdujemy sposób, a to
dlatego, że na poziomie 3 jest tani sklep.
Lotnisko jest położone ok. 25 km od
centrum miasta. Już na początku czeka nas niemiła niespodzianka.
Choć sprawdzaliśmy wszystkie informacje na stronie internetowej
(www.bangkokairportonline.com),
to okazują się nieaktualne (ale o tym w części poświęconej
samej stolicy).
Szybko znajdujemy kantor (jest ich
kilka), żeby wymienić przynajmniej trochę pieniędzy na początek.
Niedaleko jest punkt informacji turystycznej TAT (Tourism Authority
of Thailand), sympatyczna i pomocna obsługa, bezpłatne mapki.
Przebieramy się w krótkie spodenki i T-shirty i biegniemy do lady,
przy której kupuje się bilety do Pattayi. Uwaga: obok siebie są
dwie firmy, jedna sprzedaje bilety po 124 baty, druga po 200, a
właściwie niczym się nie różnią poza tym, że jedna jest
państwowa, a druga prywatna.
Autobus jedzie bezpośrednio do Pattayi
i nie zatrzymuje się po drodze. U celu ma kilka przystanków, kończy
kurs niedaleko Jomtien Beach, przy Thapphraya
Rd.,
naprzeciwko
restauracji
„Pan
Pan”
(warto
ją
zapamiętać
dla
orientacji).
Ostatni
kurs
odjeżdża
z
lotniska
o
godz.
22.00
i
kończy
trasę
przy
North
Pattaya
Rd.
Nie
jest
to
wielki
problem,
bo
do
później
nocy
kursują
tzw.
songthaewy,
rodzaj
zbiorowych
taksówek.
Trzeba
tylko
uważać,
jeśli
wsiada
się
do
pustych
pojazdów,
bo
czasem
ich
kierowcy
potraktują
taki kurs
jako
kurs
taksówki i
policzą cenę
„taksówkową”, zamiast
normalnej
ceny
przejazdu,
która
wynosi
10
batów.
Mimo
to
od
obcokrajowców
często
proszą
po
20
batów.
Najlepiej
mieć
odliczone
pieniądze
i
wręczyć
kierowcy
lub
jego
pomocnikowi
z
pewną
miną.
Jedna z głównych ulic Pattayi za dnia |
Pattaya
leży
ok.
150
km
od
Bangkoku,
na
wybrzeżu
Zatoki
Tajlandzkiej,
co
sprawia,
że
jest
dobrym
miejscem
na
odpoczynek
dla
tych,
którzy
nie
chcą
tracić
czasu
ani
energii
na
dotarcie
do
jednej
z
wielu
wysp,
a
zarazem
chcą
w
pełni
korzystać
z
gwarnego
nocnego
życia.
Z
tego
zresztą
Pattaya
słynie.
Wiele
osób
po
powrocie
stamtąd
bez
ogródek
nazywa
je
miastem-burdelem.
Moim
zdaniem,
taką
opinią
Pattaya
cieszy
się
zasłużenie
i
chyba
nikomu to
nie
przeszkadza.
Oficjalna strona miasta: www.pattayacityhall.go.th
Do Pattayi docieramy około 21.00 i nie
bardzo wiemy jak się po mieście poruszać. Próbujemy zaczepić
kilka osób, ale tu chyba nikt nie mówi po angielsku! Dziwne w
mieście gdzie poza panienkami do towarzystwa, turyści stanowią
największą grupę. Wreszcie jakiś Francuz widząc nasze
zakłopotanie wskazuje kierunek do centrum miasta i uczy korzystać z
songthaewów. Docieramy do centrum i wchodzimy w pierwszą uliczkę.
Gwarno, neony biją po oczach, z jednej strony dziewczyny, z drugiej
chłopcy… Tu raczej trudno będzie się wyspać. Krążymy dłuższą
chwilę w wąskich uliczkach i wracamy do głównego skrzyżowania.
Znajdujemy mały szyld „Rooms for rent”. Dobrze trafiliśmy.
Ładny, duży pokój, czyściutko, okno wychodzi na sąsiednią
świątynię, więc jest cicho, łazienką z ciepłą wodą,
klimatyzacja, lodówka, telewizor i bezpłatne wi-fi. 450 bht.
Bierzemy. Chwila na odświeżenie i ruszamy na rekonesans i jakąś
kolację.
Słyszeliśmy dużo dobrego na temat
tajskiej kuchni. Znajomi radzili jeść wręcz na ulicy. Nie ma się
co obawiać o higienę. Może nie są to warunki sterylne, ale nie
mamy takich obaw jak na przykład w Indiach. Bierzemy zupę i ryż z
kurczakiem na drugie. Dostajemy zupełnie inne dania. Chwila minie
nim dogadamy się o co nam chodzi. Znowu ten angielski, a raczej jego
brak. Prawdę mówiąc, spodziewaliśmy się, że w kraju, do którego
przyjeżdża rocznie kilkanaście milionów turystów, znajomości
podstaw angielskiego będzie większa.
W Pattayi spędziliśmy łącznie
niemal tydzień. Od czego tu zacząć…
Plaże
Największymi atrakcjami Pattayi są
bary, kluby nocne i plaże. W okolicy znajduje się kilka parków,
oferujących pokazy kultury tajskiej, przejażdżki na słoniu itd.
To miasto w sam raz na kilkudniowy pobyt.
Jomtien Beach |
Plaże nie są może zbyt ładne ani
czyste, zwłaszcza ta w centrum, tuż przy bulwarze odchodzącym od
ulic rozrywkowych. Najlepsza plaża znajduje się w Jomtien, w
południowej części miasta. Tutaj też powstało wiele resortów i
hoteli. Nieco spokojniejsza jest Naklua, od strony północnej. Plaża
centralna, nazywana Hat Pattaya nadaje się tylko dla tych, którym
wystarczy to, że woda jest mokra. Nocą brzeg zmienia się w tłumny
bar i każdy niemal skrawek piachu jest obstawiony leżakami, za
które oczywiście trzeba zapłacić.
Nong Nooch Tropical Garden
W promieniu kilkunastu kilometrów od
miasta powstało kilka kompleksów, które oferują rozrywkę zarówno
miejscowym jak i turystom. Wśród nich najciekawszy jest bodaj Nong
Nooch Tropical Garden (www.nongnoochgarden.com), założony wiele lat
temu przez przedsiębiorczą Tajkę, panią Nooch. To miejsce
wybieramy, kierowani chęcią zrobienia sobie zdjęć z tygrysami i
skuszeni możliwością przejażdżki na słoniu.
Zachwycający park Nong Nooch |
Do Nong Nooch można dotrzeć na własną
rękę, my jednak wykupujemy pakiet w jednym z punktów informacji.
Bus odbiera chętnych spod hoteli albo w innym umówionym miejscu i
dowozi do samego parku. W cenę wliczony jest wstęp i dwa pokazy. W
naszym przypadku są to pokaz kultury i historii w jednym oraz pokaz
umiejętności słoni.
Gdy dojeżdżamy na miejsce, mamy
trochę czasu na zrobienie sobie zdjęć z różnymi zwierzętami, z
czego oczywiście skwapliwie korzystamy. Może się to wydać
śmieszne, ale pogłaskanie tygrysa ma w sobie coś magicznego. To
bardzo dziwne uczucie być tak blisko dzikiego zwierza i zupełnie
nie odczuwać przed nim lęku! Następnie krótki spacer po głównej
części ogrodu i możliwość przejażdżki na słoniu. Mimo swoich
rozmiarów zwierzęta te sprawiają wrażenie bardzo przyjaznych i
wręcz sympatycznych.
Przejażdżka na słoniu jest niesamowitym przeżyciem |
Kolejnym punktem programu są pokazy.
Trzeba przyznać, że Tajowie są mistrzami w tego typu spektaklach.
Historia i kultura kraju, okraszona trochę monotonną jak na moje
uszy muzyką (taka jest muzyka tworzona w większości krajów Azji),
odegrana przez aktorów w niezwykle barwnych strojach (to też cecha
charakterystyczna tego kontynentu) trwa akurat tyle, żeby
zaciekawić, ale nie tyle, żeby znudzić. Wychodzimy. Jeszcze krótka
przerwa na zupę i czas wracać. Te kilka godzin minęło jak kilka
chwil. Kto chce dłużej pobyć w tym przepięknym miejscu, a zapewne
warto, musi chyba znaleźć dojazd na własną rękę. My niestety
musimy już wracać.
Pokaz tajskiej kultury |
INFO
Nong Nooch Garden, wycieczka
zorganizowana, 8.30-13, koszt: 700 bht, obejmuje dojazd spod hotelu +
dwa pokazy (kultura, słonie); koszty dodatkowe: przejażdżka na
słoniu 400bht, zdjęcie ze zwierzęciem 50bht.
Inne atrakcje
*Museum of Bottle Art – niedaleko
dworca autobusowego przy Thanon Sukhumvit
Atrakcje niedaleko Pattayi
*Elephant Village Pattaya,
www.elephant-village-pattaya.com; pokazy ze zwierzętami
*The Million-Years Stone Park oraz
Pattaya Crocodile Park, www.thaistonepark.com; pokazy z krokodylami
*Sanctuary of Truth,
www.sanctuaryoftruth.com; drewniany budynek zbudowany zgodnie z
tradycyjną filozofią; zwiedzanie, trekking na słoniu, pokaz
rzeźbienia w drewnie, przejażdżki motorówką
Życie nocne
Życie nocne koncentruje się w South
Pattaya, szczególnie na Walking Street. Ta ulica zrobiła na mnie
ogromne wrażenie, ale nie powiem że pozytywne. Nigdy jeszcze nie
byłem w dzielnicy uciech, nie widziałem czerwonej ulicy w
Amsterdamie czy gdzie tam jeszcze. Więc po to przyjeżdżają tutaj
podstarzali faceci z całej Europy i nie tylko… Tak, tak. Pattaya
ma sławę miasta-burdelu. Na wielu forach można przeczytać, że
miasto jest pełne starszych białych mężczyzn przechadzających
się z młodymi Tajkami. Myślałem, że to przesadzone opinie. Ale
rzeczywistość przerosła moje wyobrażenia. Wygląda to tak, jakby
najstarsi, najbrzydsi (sorry), łysi faceci z czerwonymi nosami
przyjechali tutaj w poszukiwaniu uciech. Wrażenie jest okropne, jak
widzi się tych facetów pod rękę ze ślicznymi, filigranowymi
dziewczynami. Nie wchodzę tutaj w żadne moralne czy etyczne
kwestie, dorosłym wolno robić ze sobą co chcą i nikomu nic do
tego. Mówię o wrażeniu, jakie odniosłem. I nie mówię tu o
trzech-pięciu parach, które mija się idąc ulicami. Są ich setki.
Podobnie przygnębiające wrażenie
robią stada dziewczyn przesiadujące w barach, pubach i klubach
nocnych, czekając na gości, którzy w towarzystwie ładnej kobiety,
po kilku drinkach, kupią kilka kolejnych i wydadzą kolejne setki
batów. Czy na drinku się kończy, nie wiem. Śmiem wątpić.
Podobnie stadami oczekują na klientów dziewczyny na promenadzie i
na tzw. Walking Street, na której pozostały już chyba tylko puby i
kluby nocne. A jeśli ktoś woli chłopców, ma do wyboru kilka
uliczek z kilkunastoma lokalami.
W wielu klubach można obejrzeć
różnego typu pokazy. A to kabaret, a to śpiewają naśladowcy, a
to pokaz w akwarium (wrażenie jest niesamowite!). Są też
oczywiście pokazy z dozą erotyzmu, ale większość z nich nie
zawiera scen obscenicznych ani nie pokazuje się w nich całkowicie
nagiego ciała czy seksu. Warto przy tym zaznaczyć, że choć nie są
to pokazy na poziomie Moulin Rouge, to jednak Tajowie są mistrzami w
przygotowywaniu takich krótkich spektakli, a ich oglądanie może
sprawić dużą przyjemność i sporo rozrywki.
Przy tym wszystkim trzeba uważać na
tzw. ladyboys. W Tajlandii nie do rzadkości należy sytuacja, kiedy
napotkana dziewczyna okazuje się… chłopcem. Jest na to społeczne
przyzwolenie i to do tego stopnia, że nawet w sytuacjach życia
codziennego, na przykład w sklepie czy w restauracji czasem nie do
końca mamy pewność, czy obsługuje nas on czy ona…
Cocktail Car - jeden z ulicznych pubów Pattayi |
Jedzenie najlepiej smakuje na ulicy |
W niedzielę 13 listopada rano
wyjeżdżamy do Bangkoku, gdzie spędzamy dwie noce, bo 15 listopada
o świcie mamy samolot do Kuala Lumpur. Do Bangkoku jedziemy
autobusem prosto na lotnisko, żeby stamtąd szybkim pociągiem
dostać się do miasta, omijając przynajmniej częściowo korki.