TEXT AVAILABLE ALSO IN ENGLISH
Kambodża jest trzecim krajem na trasie naszej tegorocznej wakacyjnej wyprawy. Skusiły nas opowieści znajomych o olbrzymim kompleksie świątyń Angkor Wat, w pobliżu Siem Reap. Przewodniki rozpisują się, że jest to jedno z najciekawszych miejsc w tej części Azji. To właściwe rozrzucone po dżungli pozostałości po panowaniu Khmerów; wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO; określane jako rozległa, największa budowla sakralna na świecie. Na zwiedzanie Angkor Wat zaplanowaliśmy tylko jeden dzień – i okazało się, że dobrze zrobiliśmy.
Następnego dnia pojechaliśmy do stolicy, Phnom Penh – miasta, które rozwija się szybko jakby chciało nadgonić stracony czas.
Kambodża
jest w porównaniu do Malezji i Tajlandii, krajem niewielkim. Zajmuje
powierzchnię nieco ponad 180 tys. km kw., mieszka tu ok. 14 mln
ludzi. Obywatele
RP muszą
mieć wizę.
Można ją
kupić przez
Internet za
dodatkową opłatą
5 $, ale
niektóre portale
odradzają takie rozwiązanie jako
ryzykowne. Decydujemy
się więc
na kupno
wizy „on
arrival” na
lotnisku w
Siem Reap.
Warto wiedzieć
*Pieniądze:
nowy riel
(khr); kurs
NBP z 2 listopada
2011: 100
khr =
0,0785 zł.
Inflacja jest galopująca, np. butelka fanty kosztuje 3000 rieli. Od
razu przypominają mi się dawne czasy, kiedy my też operowaliśmy
przy zakupach tysiącami złotych, a każdy zarabiał miliony...
*W
powszechnym użyciu są dolary
amerykańskie. I to wszędzie, nie tylko w
hotelach i restauracjach. Normalną rzeczą jest podawanie cen w tej
walucie i nikogo to nie dziwi. Lepiej jednak mieć trochę rieli na
drobne wydatki. Otóż 1
dolar jest zwykle
przeliczany na
4000 khr.
Jeśli coś
kosztuje 3000
khr i tak
usłyszymy cenę
„one dolar”, bo nie tu amerykańskich
monet. Żeby więc nie przepłacać lepiej pytać o ceny drobiazgów
w miejscowej walucie.
*Przewodniki
i fora
piszą, że
nie ma
bankomatów, ale
my bez
problemu
wybraliśmy w
Phnom Penh
pieniądze.
Zarówno w Phnom Penh, jak i w Siem Reap jest mnóstwo punktów
wymiany walut. Wyglądają dokładnie tak jak nasze bazarowe kantory
sprzed lat. Nie
należy się
tego obawiać,
ale lepiej
pokazać, że
sprawdza się
bankoty. Ach, te
wspomnienia...
*Czas:
+6h w stosunku do czasu w Polsce
*Prąd:
napięcie 230
V, gniazdka takie jak u nas.
Do
Siem Reap
lecimy z
Kuala Lumpur
19 listopada
w sobotę
o 6.45
z LCC
Terminal, liniami
Air Asia.
Odprawa przebiega sprawnie. Właściwie to zostawiamy tylko bagaże,
bo odprawiamy się sami, najpierw ściągając na komórkę kod QR, a
potem przystawiając ją do specjalnej maszynki, która wypluwa nasze
karty pokładowe. Notabene: gdy chcieliśmy to samo zrobić na
Balicach, usłyszeliśmy, że lepiej nie ryzykować z komórkami, bo
nie wszędzie na lotnisku jest Internet, po czym pracownica lotniska
wydrukowała za nas nasze karty pokładowe.
W
Siem Reap lądujemy
o 7.50.
Niektóre przewodniki
straszą, że
urzędnicy
graniczni wymuszają
wyższe opłaty
wizowe, więc
od razu
przygotowujemy
wyliczone po
20 $
na głowę
(uwaga: potrzebne
jest zdjęcie).
Formularze
przechodzą przez
ręce chyba
z dziesięciu
bardzo ważnych
urzędników. Po
chwili nasze
wizy są
gotowe. Jeszcze tylko kontrola paszportowa.
Hm, nie tylko paszportowa. Okazuje się, że muszą zeskanować nasze
odciski palców, i to wszystkich, u obu rąk! Po co?! Wydaje mi się,
że nawet rząd polski nie ma moich znaków daktyloskopijnych. Trochę
mnie ta procedura zbija z tropu i niepokoi, ale przecież wrócić
się już nie można.
Zaraz
po wyjściu z terminala, podchodzi do nas pracownik firmy
przewozowej. Nie ma się czego obawiać, obowiązuje tutaj system
znany choćby z New Delhi w Indiach: płaci się z góry za przejazd,
określoną cenę. Tyle, że – w przeciwieństwie do New Delhi –
tutaj jest jedna firma, która ma stałe ceny, konkretnie 7 dolarów
(te dolary!).
Warto
zaznaczyć, że w Siem
Reap nie
ma punktu
informacji
turystycznej.
Wybierając się tutaj, lepiej
więc przygotować
sobie plan
pobytu.
Siem
Reap jest jednym z większych miast Kambodży, co w połączeniu z
usytuowaniem w pobliżu największej atrakcji kraju sprawia, że ceny
noclegów nie należą do tanich. Za przyzwoitą dwójkę w centrum,
z klimatyzacją, wiatrakiem, telewizją satelitarną, łazienką i
lodówką trzeba dać 12-15$. Tańsze są pensjonaty na obrzeżach,
ale uwaga: czasem spełniają one też rolę domów publicznych.
Angkor Wat, najbardziej znana atrakcja Kambodży |
Po
zakwaterowaniu i odświeżeniu się, ruszamy do Angkor Wat. Umawiamy
się z bratem kierowcy taksówki, która przywiozła nas z lotniska.
Poświęci nam kilka godzin, a jego tuk-tuk jest do naszej dyspozycji
przez ten czas. Z jednej strony to trochę deprymujące, kiedy każdy
kogo spotykasz traktuje cię jako źródło dodatkowego zarobku, z
drugiej strony, jeśli umiesz się targować, oszczędza ci to dużo
czasu i zachodu. Niektórzy turyści wybierają bardziej aktywny
dojazd: wypożyczają za 2-3$ rower z hostelu i w ten sposób
objeżdżają świątynie. Inną opcją jest wynajęcie motocyklu z
kierowcą.
O
Angkor
Wat
czytaliśmy, że
jest to
jedno z
najciekawszych
miejsc w
tej części
Azji. Leży
tylko 7 km
od Siem
Reap. To
właściwe
rozrzucone po
dżungli
pozostałości po
panowaniu
Khmerów; wpisane
na listę
Światowego
Dziedzictwa
UNESCO, określane
jako rozległa,
największa
budowla sakralna
na świecie.
To tak
naprawdę trzy
kompleksy: Angkor
Wat, Bayon
i Ta Prohm.
Angkor
zostało zbudowane w XII wieku ku chci hinduskiego bóstwa Wisznu, z
którym ówczesny król Surjawarmana II się identyfikował. Przy
wznoszeniu świątyni pracowało ok. 5 tys. rzemieślników i 50 tys.
robotników. Budowa trwała 37 lat. Jedną z najciekawszych rzeczy
wartych obejrzenia jest ciągnąca się na długości prawie
kilometra płaskorzeźba przedstawiająca sceny z indyjskich eposów
„Ramajana” i „Mahabharata”. Najbardziej zaś znany jest
relief przedstawiające bogów i Devów, którzy ubijają Morze
Mleka, żeby z głębin wydobyć eliksir nieśmiertelności (w czasie naszego pobytu akurat był restaurowany). Wszystkie reliefy cechuje
szczególna dbałość o detal. Trudno ich nie podziwiać nawet i
dzisiaj, mimo że budowla znajduje się w ruinie.
Jeden
z kolejnych władców Dżajawarman VII przekształcił budowlę w
świątynie buddyjską, ale po jego śmierci symbole buddyjskie
zniszczono i przywrócono temu miejscu charakter hinduistyczny.
Niektóre elementy zostały przy tym zamurowane.
Mój spersonalizowany bilet |
Choć
niektóre fora
radzą
przeznaczyć na
ich zwiedzanie trzy dni,
my jeszcze w
Polsce zdecydowaliśmy
się zwiedzić
tylko jeden kompleks,
w jeden
dzień. Teraz
boimy się, że
będziemy biegać
z językiem
na brodzie
i wyjedziemy
z uczuciem
niedosytu. Nasza
decyzja okazuje
się jednak
trafna. Angkor
Wat to największe
rozczarowanie tej
wyprawy. Podobne
kompleksy
widzieliśmy w
Indiach, za
znacznie mniejsze
pieniądze,
znacznie
ciekawsze i
lepiej zachowane.
Bilet jednodniowy do
kompleksów
kosztuje 20$.
Można
go kupić
tylko
w punkcie kontrolnym przy drodze
głównej,
jakieś 3-4
km od
kompleksu
świątyń.
Orzeźwiający sok ze świeżego kokosa |
Popołudnie
spędzamy na włóczeniu się po Starym Bazarze i przesiadując w
kawiarniach. Nie udaje nam się nic kupić, bo ciuchy i towary
przypominają te, jakie straszyły nas przez całe dziesięciolecia
na „ruskich” bazarach.
Odwiedzamy też mały kościół katolicki przy Ulicy 027, 50 metrów od Arun Guesthouse. W soboty wieczorem, a czasem w niedzielę rano odbywają się msze po angielsku, ale uwaga: nie co tydzień.
Kościół w Siem Reap |
Z
Siem Reap
wyjeżdżamy w niedzielę 20
listopada rano.
Przejazdy do stolicy oferuje mnóstwo
biur. Ceny
są takie
same, zapewne
tylko jakość
usług inna.
Wybieramy
minivan, bo
ma być szybszy i wygodniejszy niż
tradycyjny autobus...
Po drodze z Siem Reap do Phnom Penh mijamy setki drewnianych ubogich domków na palach |