Hotel, w którym zarezerwowaliśmy okazał się miejscem niemal luksusowym. Jego menedżer, Ahmad przywitał nas tradycyjną beduińską kawą i baklawą. Zaproponował też, że przygotuje pakiety z drugim śniadaniem, gdybyśmy poczuli głód podczas zwiedzania Petry.
Widok na Wadi Musa nocą |
Wyszliśmy coś zjeść. Udało nam się zamówić jagnięcinę, ale nie mansaf, który - jak czytaliśmy - jest tutaj narodowym daniem. Polowaliśmy na to danie już w Akabie, ale nigdzie (to znaczy nigdzie gdzie jedliśmy) go nie mieli.
Mansaf to tradycyjna arabska potrawa z jagnięciny gotowana w sosie na bazie jogurtu lub śmietany, z przyprawami, podawana z ryżem lub kaszą bulgur. Powinno się ją jeść rękami, używając chleba.
Na koniec zdecydowaliśmy, że musimy spróbować tutejszego piwa, więc poszliśmy do centrum, gdzie przywitał nas wielki, niedawno wybudowany plac i centrum handlowe, a raczej handlowo-gastronomiczne. Wypiliśmy tam najdroższe bodaj piwo w życiu. Nie miał na to wpływu bynajmniej jego smak…
Wadi Musa, mimo nazwy, którą z arabskiego na polski tłumaczymy jako Dolina Mojżesza, nie oferuje nic ciekawego. Jest za to miejscem, z którego niemal każdy turysta rusza do Petry, czyli najbardziej znanego miejsca w kraju.
Mityczna Petra
Petra to miejsce niemal mityczne. Jest obecna zawsze, gdy wspomni się o Jordanii. To ruiny miasta Nabatejczyków, którego rozkwit miał miejsce w czasach antycznych, od III w. p.n.e. do I w. n.e. Była wtedy stolicą królestwa Nabatejczyków. Położona jest w skalnej dolinie, do której prowadzi jedna wąska droga wśród skał – wąwóz As-Sik. Słynie z licznych budowli wykutych w skałach.
Główny Szlak zaczyna się przy głównym wejściu, przy centrum obsługi turystów, gdzie dostajemy darmową mapkę. Ma on długość czterech kilometrów w jedną stronę, wraca się tą samą trasą. Po drodze idziemy wąskim wąwozem wydrążonym w skałach, których widok zapiera dech w piersiach. W pewnym momencie wąwóz otwiera się na większy placyk ze Skarbcem. To dla tego widoku przybywają tutaj co roku tysiące turystów. Wykuta w skale piętrowa budowla powstała ok. I-II w. n.e. Nie jest jasne jej przeznaczenie, chociaż ostatnio przeważa pogląd, że był to grobowiec (a nie świątynia) któregoś z władców Petry.
Skarbiec - główna atrakcja Petry |
Na placu czekają na turystów wielbłądy, osiołki, powozy i inne atrakcje. Oczywiście każdy proponuje cenę “specjalnie dla was”.
To nie koniec zwiedzania Petry. Dalej idziemy ulicą Fasad, mijamy 44 grobowce wykute w skałach, skalny amfiteatr, pozostałości Wielkiej Świątyni i ulicy Kolumnowej, aż dochodzimy do pałacu Córki Faraona.
Petra nas urzekła, ale nie powaliła na kolana. Więcej zachwytów wywołały ostre kształty skał mieniące się różnymi kolorami w południowym słońcu, niż na przykład Skarbiec. To niestety bolączka osób, które dużo podróżują. Im więcej zwiedziłem, tym mniej miejsc jest w stanie mnie zachwycić.
Kąpiel w Morzu Martwym
Kolejnym przystankiem naszej podróży jest Swemeh lub Sowayma nad Morzem Martwym, oddalone od Petry jakieś 200 km. Jedziemy tam w jednym celu: wykąpać się w jednym z najbardziej słonych jezior na świecie. Średnie zasolenie wynosi tutaj 26 proc.
Droga wiedzie serpentynami wśród gór, których widok sprawia, że co chwilę zatrzymujemy się, żeby robić zdjęcia. Jest w tych krajobrazach coś zniewalającego, co nie pozwala oderwać od nich oczu, co napawa zachwytem nad pięknem, potęgą i surowością gór, a z drugiej strony - uspokaja.
O ile wcześniej, kiedykolwiek przyszło mi jechać drogami wśród gór, ciśnienie mi rosło, adrenalina też, nie czułem się zbyt bezpiecznie. Tak było na przykład w Sierra Nevada w Hiszpanii, mimo że tamtejsze drogi trudno nazwać trudnymi. Tutaj, jadąc górami wzdłuż Morza Martwego, czułem się dziwnie spokojnie, nie przerażały mnie bardzo kręte drogi, ostre zakręty, to w górę, to w dół.
Gdy dojeżdżamy do Swemeh, potrzebujemy dobrej chwili, żeby ochłonąć. Hotel, w którym nocujemy jest dość drogi (bodaj najdroższy, w którym nocowaliśmy), ale usługi były rzeczywiście na wysokim poziomie. Ma swoją plażę, do której można dojść pieszo (zajmuje to około pięciu minut) albo dojechać hotelowym busikiem. Jest też kilka basenów, w tym jeden z podgrzewaną wodą.
Następnego dnia przed południem robimy sobie spacer na plażę. Kąpiel w tak bardzo słonej wodzie to dość dziwne uczucie. Przede wszystkim rzeczywiście unoszę się na jej powierzchni. Poza tym, czuję jakby oleistą warstwę na skórze. Dlatego po takiej kąpieli obowiązkowy jest prysznic, żeby to z siebie spłukać.
Kąpiel w Morzu Martwym to bardzo dziwne uczucie - po prostu unosisz się na wodzie, nawet jeśli nie umiesz pływać. Woda jest tak słona, że unosi nas na powierzchni. Ale uwaga na kąpiel na brzuchu, bo trudno potem wstać na nogi. Z tego powodu, mimo że naprawdę trudno się tu utopić, takie wypadki też się zdarzają. Należy też uważać, żeby woda nie dostała się do oka.
Słona woda sprawia ponadto, że to nie miejsce na długie kąpiele. Ale sama kąpiel to nie koniec atrakcji. Będąc tutaj, koniecznie trzeba sprawdzić odmładzające ponoć właściwości błota znad Morza Martwego. Najczęściej na plażach hotelowych są miejsca ze specjalnie przygotowanym dla turystów błotem. Wysmarowaliśmy się dosłownie cali, łącznie z naszymi łysinami. Trudno to było potem z siebie zmyć, zwłaszcza słoną, tłustawą wodą. Bardzo pomocny był chłopak hotelowy, który miał ze sobą wielką butlę ze słodką wodą.
Wykąpani i odmłodzeni ruszyliśmy w dalszą drogę - do ostatniego punktu naszej wyprawy: Ammanu.
Miejsca, w których nocowaliśmy - nie są to linki afiliacyjne, podaję je tutaj, bo mogę je z czystym sumieniem polecić:
Wadi Musa: Over Mountains Hotel
Swemeh: Ramada Resort Dead Sea
Nasz pokój w Over Mountains Hotel w Wadi Musa |