Gdy ponad rok temu opuszczałem Egipt po tygodniowym byczeniu się na plaży w Hurgadzie, zarzekałem się: nigdy więcej. I co? Zrobiłem z gęby cholewę. Ale gdzie indziej w marcu za tę cenę polecieć na plażę? Tylko do… Hurgady!
Tego tygodniowego urlopu potrzebowałem już bardzo. O wakacjach na przełomie lutego i marca 2016 roku dawno zdążyłem zapomnieć. Nie licząc trzydniowego city breaku w Berlinie, właściwie nie miałem okazji na oddech. Teraz w głowie miałem różne opcje: Kenia, Dominikana, Gambia… Jednak z uwagi na stosunek jakości do ceny zdecydowałem się na Egipt. Tym razem się nie zawiodłem.
Nadal twierdzę, że najlepsze wakacje to te na własną rękę, dające możliwość zwiedzenia miejsc poza utartymi turystycznymi szlakami, poznania interesujących ludzi, obserwowania życia, podczas których zawsze musi się wydarzyć coś nieprzewidzianego, co dodaje adrenaliny i smaku wyprawie. Jednak, być może z wiekiem, zaczynam przekonywać się do tego, że jeśli potrzebuję słońca i plaży, to niekoniecznie muszę się tłuc na koniec świata, skoro to samo jest na rzut beretem.
Tym razem bardzo starannie wybrałem hotel: Sunrise Holidays Resort. Nie, to nie reklama. Nikt mi nie zapłacił za wymienienie nazwy. Jednak uważam, że pisanie w stylu: “Byłem w ciekawym hotelu…”, “Było czysto, jedzenie dobre, obsługa miła…” - bez wymieniania nazwy nikomu nic nie da. Stąd podaję nazwę, i robię to z czystym sumieniem.
To zapewne nie hotel dla wszystkich. W kategorii lokalnej ma 5 gwiazdek, zapewne dzięki kompleksowi spa i całodobowemu pubowi. Pokoje, może nie wszystkie, ale z tego co wiem, większość, wymagają już odnowienia, zwłaszcza łazienki. Niektóre wyglądają, jak by je remontował domorosły pan złota rączka - tu przejechał farbą, tam chlasnął silikonem, a przy okazji poobijał framugi… Ale było czysto i bez robactwa, przynajmniej w pokoju 732.
Hotel jest położony w mieście, nie w samym centrum. Do sklepów, restauracji i kawiarni w centrum nowej Hurgady (Sakkala) jest parę minut spacerem. Blisko stąd do mariny. Kolejnym plusem okazała się formuła ”adults only”. Niech się nikomu nie kojarzy… Oznacza to, że goście muszą mieć skończone 16 lat. Po plaży nie biegają rozwrzeszczane dzieciaki, nikt nie wskakuje do basenu z piskiem ani też nie dostaje spazmów, bo mama ma inne zdanie na temat tego, co powinien zjeść na śniadanie.
Obsługa - trudno cokolwiek zarzucić. Choć chwilami miałem wrażeniem, że niektórzy kelnerzy szybciej obsługują Anglików czy Niemców, niż Polaków. Ale generalnie, nie mam się do czego przyczepić - nienachalni, uprzejmi, powiedziałbym, że wręcz powściągliwi w porównaniu z innymi hotelami. Po niektórych od razu widać, że pracują w dobrej klasy miejscu (w pozytywnym znaczeniu).
Co do jedzenia, niczego nie brakowało, był duży wybór, ale czasem rzeczywiście trochę monotonny. Jednak czy w domu codziennie zmieniam jadłospis? Nie jem dwa dni pod rząd ziemniaków albo kanapek z taką samą wędliną? Nie brakowało talerzy, sztućców czy szklanek.
Na plaży i przy basenie nie trzeba było urządzać wyścigów do lepiej położonego leżaka… Ekipa animatorów była genialna. Od nagabywaczy do skorzystania z różnego rodzaju usług i wycieczek można się było uchronić za pomocą czerwonej chorągiewki przy parasolu…
Plaża przy hotelu jest szeroka. Pływać można w małej zatoczce urządzonej w taki sposób, żeby nie wypłynąć na otwarte morze. Z jednej strony to plus - to taki basen, tyle że z naturalną, morską wodą. Z drugiej strony - nie ma się co rozpędzać z pływaniem, bo miejsca nie ma za dużo.
Animatorzy dwoili się i troili. Tak, wiem, w każdym hotelu są animatorzy, ale tutaj poza zajęciami fitness na basenie i dyskoteką, organizowali pokazy tańca brzucha, chodzenie po szkle, skecze. Było też karaoke. "Raz kozie śmierć" - pomyślałem i też zaśpiewałem. Wybrałem na szybko "Careless Whisper" George'a Michaela. Nie był to za dobry pomysł, ale przynajmniej spróbowałem. Wziąłem też udział w konkursie na mistera... Cóż, nie wygrałem... :(
Kąpiel dla ochłody |
Plaża przy hotelu jest szeroka. Pływać można w małej zatoczce urządzonej w taki sposób, żeby nie wypłynąć na otwarte morze. Z jednej strony to plus - to taki basen, tyle że z naturalną, morską wodą. Z drugiej strony - nie ma się co rozpędzać z pływaniem, bo miejsca nie ma za dużo.
Animatorzy dwoili się i troili. Tak, wiem, w każdym hotelu są animatorzy, ale tutaj poza zajęciami fitness na basenie i dyskoteką, organizowali pokazy tańca brzucha, chodzenie po szkle, skecze. Było też karaoke. "Raz kozie śmierć" - pomyślałem i też zaśpiewałem. Wybrałem na szybko "Careless Whisper" George'a Michaela. Nie był to za dobry pomysł, ale przynajmniej spróbowałem. Wziąłem też udział w konkursie na mistera... Cóż, nie wygrałem... :(
Któregoś dnia wybrałem się na nową marinę.Ciekawy byłem, czy coś zmieniło się tam w ciągu ostatniego roku, to znaczy, czy to miejsce zyskało na popularności, bo ostatnio było tam po prostu pusto. Niewiele się zmieniło. Mimo że sama marina, jak i lokale i kawiarnie są ładnie urządzone, wieje tu pustkami. Mam swoją teorię na ten temat, podejrzewam, że nie za daleko odbiegającą od prawdy. Większość turystów przyjeżdża do Hurgady w opcji all inclusive, więc szkoda im wydawać dodatkowe pieniądze na kawę czy piwo. A miejscowi po prostu nie mają zwyczaju przesiadywać w knajpach. Na dodatek na marinie jest znacznie drożej niż na głównej ulicy. Za piwo trzeba zapłacić prawie trzy razy więcej…
Chwila wytchnienia przy piwie na nowej marinie |
Sytuację pogarsza fakt, że przyjeżdża tutaj znacznie mniej turystów z Polski. Szukamy nowych kierunków, takich jak Gambia, Meksyk, czy Dominikana. Mniej jest też Rosjan, od kiedy w tym kraju obowiązuje zakaz lotów do Egiptu. Rosjanie muszą sobie więc radzić, kupując wycieczki w biurach w Polsce, na Białorusi czy Niemczech, a to już utrudnienie. Z tego co mi mówiono w ciągu ostatniego roku, w Hurgadzie i okolicach zamknięto ponad 60 hoteli i resortów… Taka sytuacja na jednych wymusza dbałość o jakość usług, żeby nie być kolejnym do zamknięcia, inne hotele - zdają się iść w przeciwnym kierunku, tnąc koszty gdzie popadnie i obniżając standard.
Mniejszą liczbę wakacjuszy z Europy widać też na ulicach starej Hurgady. Tamtejszy bazar, na który wybrałem się któregoś wieczora, nie tętni już życiem tak jak kiedyś, z rzadka natykałem się na turystów w tej części miasta. Za to łatwiej było wytargować dobrą cenę. Kto wie, kiedy trafi się następny turysta?
Targowanie się zdecydowanie było tym razem łatwiejsze niż kiedyś. Odpływ turystów, połączony z próbami przekomarzania się w języku miejscowych i upieraniem się przy swojej cenie, tym razem pozwoli na kupno kilku rzeczy po naprawdę okazyjnych cenach.
Jedyne na co mogę narzekać to ceny książek w księgarniach. Są droższe niż w Polsce! No i nie za bardzo jest się jak targować. Przy tej okazji, warto wspomnieć, że coraz więcej sklepów i sklepików, zwłaszcza tych w Sakkali i centrach handlowych ma metki z cenami, co ułatwia zakupy.
Jedyne na co mogę narzekać to ceny książek w księgarniach. Są droższe niż w Polsce! No i nie za bardzo jest się jak targować. Przy tej okazji, warto wspomnieć, że coraz więcej sklepów i sklepików, zwłaszcza tych w Sakkali i centrach handlowych ma metki z cenami, co ułatwia zakupy.
Na koniec wspomnę jeszcze, że nic nie zmieniło się na lotnisku. Nadal drożyzna straszna. Co chwilę ktoś upewnia się o cenę wziętą z kosmosu, i... odchodzi, nie wyjąwszy nawet portfela.
Nie zmieniła się nic obsługa. Nadal pasażer traktowany jest tutaj jak intruz. Najpierw każą czekać przed lotniskiem. Ale później już nie powiedzą, że możemy wejść. Odprawa trwa wieki. Wygląda na to, że wszystkie panie dopiero się uczą. Żeby przejść odprawę paszportową, musimy wołać obsługę, żeby łaskawie podeszła. Pracownik, która obserwuje bagaż przepuszczany przez prześwietlacz strąca mi z taśmy zegarek, a potem kurtkę. Na moje oburzenie, wzrusza ramiona, nie wyjmując papierosa z ust… Cóż, nikt mnie tu na siłę nie wysyłał. Mogłem polecieć na Kanary…