Kiedy kupowałem bilety lotnicze na tegoroczne wakacje, wydawały się tak odległe. Wybór nie był łatwy, bo do zwiedzenia jeszcze cały świat, a życie nie takie znowu długie, a urlop jeszcze krótszy... Trzeba więc było połączyć z jednej strony chęć odwiedzenia egzotycznych miejsc, interesujących zarówno pod względem historycznym, przyrodniczym, jak i kulturowym. Padło na Tajlandię. Przy okazji zahaczę o Malezję i Kambodżę.
Był jeszcze jeden, dodatkowy argument.W zeszłym roku, wybierając się do Indii, mimo że nie było to obowiązkowe, zaszczepiłem się na kilka chorób, m.in. wirusowe zapalenie watroby typu A i B, polio, dur brzuszny, tężec i błonicę .W związku z tym, że szczepionka na dur jest ważna tylko przez trzy lata, zdecydowałem, że do tego czasu będę wybierał kraje, w których może się przydać. Kraje Azji połudnowo-wschodniej zaliczają się do tej grupy.
O Tajlandii słyszałem wiele dobrego,że to niezwykle interesujący kraj, ludzie życzliwi, zabytków setki, przyroda zapiera dech w piersiach, plaże przecudne.
No więc bilety kupione (w liniach Austrian) i nagle myśl: może przy tej okazji zwiedzić coś jeszcze. Padło na Malezję i Kambodżę. Te dwa kraje zwiedzę, a właściwie zwiedzimy, bo nigdy nie podróżuję sam, w stylu iście japońskim, czyli w parę dni. To bardzo krótko, ale wystarczy nadwa-trzy miejsca. Loty wewnętrzne kupiliśmy w lokalnych tanich liniach Air Asia.
Zrzut ekranu z Google Earth |
Teraz przyszedł czas na czytanie przewodników, blogów i forów podróżniczych. Z tego ogromu wiedzy trzeba było wyłuskać najciekawsze miejsca, ale też przemyśleć trasę tak, żeby nie spędzić całych wakacji, tłukąc się pociągami czy autobusami.
No więc, plan jest gotowy od paru tygodni, od czasu do czasu nadajemy mu dodatkowy szlif, sprawdzamy kolejne miejsca, ceny, rozkłady jazdy, hostele itp. A tu nagle: powódź! No nie, tylko nie na nasze wakacje! Ostatnie dni, a właściwie wieczory upływają nam na śledzeniu doniesień telewizyjnych i internetowych dotyczących powodzi w Tajlandii. Woda zalala Ajutaję. Kurczę, a tak chcieliśmy ją zwiedzić! Woda zalała kilka dzielnic Bangkoku. Czy w ogóle polecimy? Znajomi żartują, że powinniśmy zamienić walizki na plecaki, bo trudno turlać walizy po wodzie... Radzą zabrać dmuchane pontony... Próbujemy żartować, ale wcale nie jest nam do śmiechu. Mamy nadzieję, że żadne fatum wisi nad naszymi głowami. Podobno dotrzech razy sztuka...
A nieszczęścia za nami chodzą. Parę lat temu płynęliśmy promem z Bodrum w Turcji na grecką wyspę Kos. Tydzień po naszej wycieczce ten sam prom zatonął... W zeszłym roku w New Delhi (Indie) zawalił się budynek nad małym centrum handlowym, gdzie dwa tygodnie wcześniej robiliśmy zakupy... Ale, nie bądźmy pesymistami! Najwyżej przeżyjemy kolejną pasjonującą przygodę. Choć co to za przygoda? Powódź? Co to oznacza, miałem okazję się przekonać, kiedy pękł wał wiślany naprzeciwko mojego bloku. Woda podeszła tylko na pół metra i wdarła się do piwnic i garaży, więc nie było tragedii, ale byliśmy uwięzieni przez dwa dni... A tutaj będziemy w obcym kraju.
No więc, odliczamy i czytamy kolejne doniesienia. Choć władze Tajlandii spodziewają się, że jeszcze dwóch fal kulminacyjnych w Bangkoku, to uspokajają, że miasto nie powinno więcej ucierpieć. Przywracana jest przejezdność kolejnych dróg, bez zakłóceń funkcjonuje międzynarodowe lotnisko. Wygląda na to, że nasze wakacje są niezagrożone.